Anegdotka z mego dzieciństwa: na pewnych zajęciach z plastyki w gimnazjum dostaliśmy polecenie by namalować obraz abstrakcyjny. Nie pamiętam dokładnie na jaki temat, ale to było coś w stylu „miłość, rodzina”. Dostałem wtedy marną trójkę. Nauczycielka stwierdziła, że użyłem zimnych kolorów, a nie ciepłych, a pozytywne emocje powinienem był namalować ciepłymi — mój obrazek przedstawiał coś w rodzaju mapy domu z żółtymi i niebieskimi punktami symbolizującymi emocje…
W czym rzecz? Wtedy nie rozumiałem dlaczego ona tak do tego podeszła. Ot, nie jest artystką, tylko nauczycielką, nie zna się i już. Dopiero niedawno, po dekadzie od tamtego czasu, po kilku latach studiów i po doświadczeniach z psychotropami, zrozumiałem w czym rzecz. Może dla niej te emocje rzeczywiście mogły być tylko symbolizowane przez kolory które się dla nich w kulturze przyjęły. Ale ja po prostu je widziałem. Powiedziano „miłość”, miałem przed oczyma miłość — niebieską jak litera M i żółtą jak uczucie pewności. Nie wiedziałem wtedy jeszcze co to jest synestezja, przez myśl mi nie przeszło że inni mogą zupełnie inaczej postrzegać. No, w każdym razie nie umiałem sobie wyobrazić jak.
Ale ostatnio udało mi się to poczuć i zrozumieć. Wymagało to nauki o kulturowym znaczeniu koloru i nagłego odstawienia na jeden dzień antydepresantów, których dzień wcześniej wziąłem więcej niż zwykle. Nagle rzeczywistość się spłyciła, dźwięk stał się tylko dźwiękiem, obraz tylko obrazem, słowa straciły kolory, a muzyka kształt.
Ze studiów wiem już też, że wyobraźnia muzyczno-przestrzenna nie jest czymś powszechnym i tak oczywistym jak 2+2. Gdy w ramach eksperymentu robionego przez koleżanki w ramach zaliczenia rozwiązywałem test AMVI, dostałem 85%, co stawiało mnie powyżej średniej populacyjnej (choć byli lepsi). Koleżanka stwierdziła jednak, że wynik jest niemiarodajny, bo znałem już test. Jak dla mnie problem był zgoła inny — uzyskałem tylko 85%, bo jako synestetyk dokładnie widziałem te dźwięki, ale odpowiedzi A, B, C, D w niektórych pytaniach nie odpowiadały temu, co widzę.
Do tej pory brak synestezji wyobrażałem sobie po prostu jako niekojarzenie liter z kolorami. To jest jednak dużo głębsza przepaść. Gdy tamtego dnia sam doświadczyłem jej braku, stało się dla mnie iście niepojętym, jak ludzie mogą w ogóle tak żyć. Ja czułem się trochę jak golem pozbawiony duszy. Ale to daje do myślenia. Bo gdy idee rzeczywiście są kompletnie bezbarwne, to jedynym kolorem dla nich może być ten, którego symbolikę określa kultura. Powinienem był wtedy, 10 lat temu, pokryć kartkę przenikającymi się plamami różu i czerwieni, a nauczycielka by zrozumiała. Choć dla mnie (tego mnie bez psychotropów) czerwień nie jest w stanie oddać spokoju i pewności domu rodzinnego. To może tylko M ciemnoniebieskie jak słowo „mama” i piaskowo-czerwono-żółtawe T jak słowo „tata”.
A pomyśleć, że zadanie zamiast słowa „Miłość” mogłoby zawierać „Kocham”… Choć i tak myśl o matce mogłaby rozbłękitnić karmazynową głębię litery K.
Notabene na drugim roku moich obecnych studiów przy okazji tłumaczenia na angielskim tekstu o synestezji próbowałem wyjaśnić prowadzącej, że to zjawisko to coś więcej (ba! coś innego) niż widzenie liter tak, jakby były wydrukowane kolorem, i że inne modalności też mogą się mieszać. Nie umiała sobie tego wyobrazić! Niepojęte…
Wątpię, czy ten test AMVI naprawdę sprawdza „synestezyjność” badanego. W moim przypadku wykazał 95%, a w sumie nigdy nie uważałam się za kogoś z takimi zdolnościami.
Właściwie nie twierdzę, że wysoki wynik w AMVI implikuje synestezję, aczkolwiek patrząc na to z punktu widzenia budowy mózgu powinien być jakiś związek. Choć ja bym dopatrywał się go raczej w drugą stronę: synestezja —> wysoki wynik w AMVI. Trzeba by to kiedyś zbadać.