Studiuję już (licząc oba kierunki) siódmy rok, ale takich zajęć jak dzisiaj to jeszcze nie miałem. W ramach fakultetu Gry wideo i wirtualna rzeczywistość byliśmy dzisiaj w Multikinie…
…i graliśmy na Kinectcie na dużym ekranie. I muszę powiedzieć, że zabawa była niesamowita (zwłaszcza przy świadomości, że to jakby nie patrzeć w ramach zajęć) i niesamowite wydają się możliwości, jakie dają takie zabawki. Stopień multimedialności i zanurzenia w świecie gry jest w tym już na tyle duży, że jeśli miałbym go z czymś porównywać to tylko z odrealnieniem, jakie się odczuwa po narkotykach (psychodelikach i halucynogenach).
Na pewno najbardziej pociągająca pod tym względem była jedna dosyć psychodeliczna gra polegająca na „nakręcaniu” ruchem muzyki, oglądaniu lecących w swoją stronę psychodelicznych gwiazdek z wyciętymi zdjęciami (z oka kamery) osób przed konsolą i przelatywaniu co jakiś czas twojej podobizny przez ekran na tęczy niczym nyan-cat.
Notabene ja też nyancatem zostałem — i ktoś nawet mi takie zdjęcie zrobił (mam nadzieję, że pojawi się ono w internecie, to dorzucił bym do wpisu).
I jeszcze jedna ciekawa rzecz. Właściwie można było siedzieć i patrzeć, jak inni robią coś w grze (czy to wędrują przez jakiś świat, powożą koniem, czy generują nyan-caty ze swoją podobizną) i momentami samo oglądanie tej zabawy było bardziej wciągające niż niejeden kinowy film (choć krzyczenie do grającego, że ma robić to, a nie tamto daje udział w interakcji nie tylko osobie siedzącej przed Kinectem). A niby oglądanie jak ktoś gra jest nudne. Ciekaw jestem, czy to tylko euforia pierwszego razu, czy w ogóle takie zabawy w kinie mają potencjał?