Nowy rok malowany

pomalowana ręka

Sylwester zeszło- już -roczny był niezbyt udany. Znajomi gdzieś wsiąkli, póki współ­lokator jeszcze nie poszedł był na imprezę mogłem przynajmniej z nim pogadać, potem już trochę nudą powiało. Na końcu korytarza, a jakże, pili alkohole. Oczywiście wysokoprocentowe. Choć, jak się później dowiedziałem, wódka była już tym słabszym, bo wcześniej wypili na dwóch spirytus i jednemu koledze o 4 nad ranem robiliśmy jeszcze raz obchodzenie nowego roku, odliczanie itd., bo ten właściwy spędził w łóżku trzeźwiejąc po owym spirytusie.

Ale ja nie o tym. Na szczęście bowiem przed północą pojawiły się Anie z 232, za którymi przez te parę godzin zdążyłem się już stęsknić i poszliśmy na plac wolności, na ogólnomiejską imprezę. Zresztą nieistotne… I tak gdzieś się zawieruszyły w tłumie. Poznałem natomiast kolegę, którego poznałem już kiedyś na starym rynku, gdy grał na gitarze piosenki SDMu. I ze zdziwieniem odkryłem, że mieszka w tym samym akademiku co ja (tj. Hance)! Ot niespodzianka. Wtedy na rynku narysowałem mu portret, jak gra i twierdzi, że wciąż go ma.

A później było już tylko lepiej. Chcieliśmy wyciągnąć portiera na chwilę na sztuczne ognie, ale miał zbyt silne poczucie obowiązku. Niemniej 20 minut po północy zrobiliśmy sobie taki mini pokazik rzymskich ogni pod Hanką. Tzn. ja zrobiłem, bo ja miałem ognie (nic szczególnego, ale fajna była zabawa). W ogóle niektórzy się z tego jak dzieci cieszyli. Takie radosne to. Potem podobnie jedna z dziewcząt (Marta) podobnie się cieszyła strzelającymi pchełkami do rzucania o podłogę. Niby mała rzecz, a cieszy.

Ale ja nie o tem, bo potem ja, jak to ja, przyniosłem na ową imprezę farbki do malowania twarzy, które zagospodarowałem po malowaniu twarzy dzieciom – organizatorzy chcieli wyrzucić jakoby już się nie nadawały, a w sumie jeszcze sporo nimi dało się namalować. I tak krok po kroku większości dziewcząt na imprezie coś namalowałem. Najpierw Aniom z 232, jednej kotka na ręce, drugiej na ręce akwarium (a właściwie nie tyle akwarium, co rybki). Potem udało mi się inne też naciągnąć. I weszły np. motywy roślinne na całą rękę, jednej zielone, a potem innej złote (inspirowane nieco naramiennikami z epoki brązu):

pomalowana ręka

Komuś jeszcze z koli namalowałem pacyfki i serduszka ciągnące się od ucha poprzez szyję do piersi (oraz napis „Peace & Love”). Magdzie (która cieszyła się strzelającymi pchełkami) napisałem na ręce jej imię (tylko tyle dała sobie zrobić) – również była zachwycona (zwłaszcza moim M jak kicia). A po drodze jeszcze właścicielce powyższej ręki najpierw powieki, a potem, na jej własne życzenie, całą twarz w zielone pędy wymalowałem. Ubolewała tylko, że utrwalić się tego nie da. Ale obiecałem jej przywieźć hennę i raz jeszcze oną henną te cuda namalować.

Zresztą po drodze zabawa się tak ludziom spodobała, że nie tylko ja, ale i inni zaczęli malować (choć z różnym skutkiem estetycznym).

Fajny nowy rok był… (a teraz idę odespać).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Sztuki wizualne, Znów wędrujemy… i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Wymagane pola są oznaczone *