W ostatni poniedziałek między wpół do trzeciej a trzecią w nocy wróciłem nocnym pociągiem z Warszawy, gdzie odwiedziłem był Ewę, i z tego powodu, żeby było tu ciekawiej, przedstawię tu samocenzurowaną wersję swoich wrażeń.
Nie ulega wątpliwości że było fajnie, mimo że jechałem już tam z założeniem że Warszawa jest zła, straszna, okropna, nieludzka, zateizowana, budowali ją ci sami diabli co Petersburg opisany w „Dziadach”, jest za duża, jest w mentalności mieszkańców jakby państwem w państwie, bo dzielą oni Polskę na Warszawę i resztę, jest za bardzo rozbudowana w pionie (za dużo tuneli, estakad i złych, kiczowatych, amerkańskokształtnych szklanych graniastosłupów robiących za „nowoczesne budownictwo”, które jak widać mi się nie podoba), jest zanieczyszczona spalinami i w ogóle nieekologiczna bo za bardzo zabudowana, żeby się gdzieś dostać trzeba jeździć pół godziny autobusami i w ogóle (dla przypomnienie – to jest opis założenia z jakim tam jechałem).
Kwestię że Ewa w ogóle jest fajna i wogóle pominę, bo to chyba oczywiste, a jeszcze potem Ewa mi by pisała komentarze że nie. W samej natomiast Warszawie, mimo że początkowo wydawało mi się że najfajniejszą rzeczą jaką zobaczę, pozostanie kot przyuważony gdzieś podczas przymierzania się do wejścia przez okno do piwnicy mijanego akurat przez autobus domu (memento: koty są faajowe, ładniejsze od psów - psy są głupie, za duże, brzydko pachną, gryzą etc.), to w końcu znalazło się i kilka interesujących miejsc. Wpierw można by wymienić to co widziałem był w sobotę, aby być chronologicznym (do Wa-wy przyjechałem był w sobotę w porze obiadu). I w tąże sobotę widziałem exampli gratia rekonstrukcję akcji pod arsenałem, jeśli dobrze zrozumiałem na co Ewa mnie zabrała :p (to była jedna z tych rzeczy które mi się nawet podobały). Vide ⇗
Soboty owej łaziliśmy też nad Wisłą, gdzie z kolei widziałem syrenkę (trochę złą fizjonomię ma – ogon jej wyrasta z nóg, a pośladki ma powyżej płetwy odbytowej :p), oraz Warszawskie mosty. Że akurat spodobało mi się jak oświetlony most odbijał się był w wodzie to ci, czytelniku, teraz pokazać jego zdjęcie. Vide:
Później oczywiście nocka u Ewy w akademiku, w którym niestety nie wyszło wczmychnięcie się bez wiedzy pani z portiernii (Ewa twierdzi że to moja wina – może i racja, odwykłem od łamania reguł) no i w końcu mój pobyt odbył się jednak oficjalnie, a nie na krzywy ryj (czyli tak jak powinno być w porządnym akademiku, gdzie pokój 3-osobowy cechuje się tym że mieszka w nim minimum 5 osób – w Wa-wie nie ma widać normalnych akademików). A z tego co dowiedziałem się od Ewy, to Gosia będąc u niej właziła sobie bez problemu i nikt się jej nie czepiał :p. Czy ja naprawdę tak oryginalnie wyglądam że wszystkie panie w portierniach to zauważają?
Nazajutrz byliśmy z kolei w dwóch innych miejscach (w międzyczasie jeszcze byliśmy jeszcze w kościele po wyjściu z którego Ewa odebrała telefon po którym zaczęła skakać i piszczeć z radości co trwało niejakie parę minut :p ja tak cieszyć się nie umiem...).
Zwiedziliśmy owej niedzieli Muzeum Powstania Warszawskiego (a potem BUW, ale o tym zaś potem). ALE ONO BYŁO GENIALNE!
Primo: FOTOPLASTYKON (tak!)
Secundo: prawdziwa prasa do drukowania podziemnych ulotek
i cała szafa CZCIONEK (ale ligatur nie mieli :p szkoda...)
Tertio: SAMOLOT – PRAWDZIWY (tylko jedno skrzydło ucięte)
Eт: amerykańskie kapsuły z bronią i żywnością.
Więcej komentarzy odnośnie muzeum chyba nie trzeba 😉
Tak jak napisałem byłem jeszcze w BUWie (Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego), która choć też w szklanym budynku, to jednak w przeciwieństwie do tych które pojechałem we wstępie nie była taka zła (no, może za duża :p). Budynek był ogromny i strasznie dużo w nim wolnej przestrzeni, to co zwykle zajęte jest przez 6 pięter wypełniało tylko powietrze dzielące człowieka od szklanego sklepienia. A na dachu pono ogrody są, tylko akurat zamknięte były. Ale i tak po wejściu było widać dużo roślin na ścianach, co pewnie osłabiło moje negatywne odczucia względem takiej szklanej architektury. Na zewnętrznych ścianach biblioteki widnieją z kolei ogromne tablice z tekstami pisanymi różnymi alfabetami: karta z nutami, karta z wzorami (mat. fiz. chem. i innymi), karty pisane sanskrytem, alfabetem hebrajskim, arabskim, greką, tekst staroruski (XII wiek) pisany cyrylicą z jaciami i jusami, no i na koniec tekst staropolski.
Można by jeszcze opowiadać o tym co w bibliotece wyczytałem, ale to już może przy innej okazji (słowa kluczowe: tłumaczenie maszynowe, zbiory rozmyte, ornitologia – widać że było fajnie, co?).
Potem już tylko powrót do domu (żeby dojść na dworzec to trzeba przejść takim labiryntem przejść podziemnych, że mi się kojarzy z książką „Nagie słońce” I. Assimova; centrum Warszawy nadaje się tylko na atrakcję turystyczną – nie do życia na co dzień). Swoją drogą pociągi nocne są fajne bo można mieć cały przedział dla siebie. Tyle że potem musiałem pół godziny o wpół do trzeciej rano wracać z dworca do domu.
Ewa, Ewa, to ja Cię chyba wczesniej odwiedzę niż na piętym roku dopiero 😉 Pozdrawiam!
aaa… Kuba, psy nie są głupie 😀 Gustaw jest całkiem mądry i miły!
I tak wolę koty :p
Oluś, zapraszam gorąco!!!