Tak mnie dziś, po raz któryś już zresztą, naszła taka refleksja. Jest sporo pieśni kościelnych, najróżniejszych, które mogą być śpiewane, ale z jakąś mniejszą lub większą lubością (zależnie od parafii) używane są te, które określiłbym jako pierwszokomunijne. Jakoś przeszkadzają mi one. Szczególnie na mszach, na których jednak przeważają dorośli a nie dzieci.
Kiedyś myślałem, że może wynika to z tego, że po prostu pamiętam je ze swojej pierwszej komunii i przez to wydają się infantylne. Ale zastanowiwszy się nad tym dochodzę do wniosku, że rzecz jest w czymś innym. Tamte pieśni znakomicie nadają się do śpiewania przez dziecko, ale dorosły mężczyzna po mutacji strasznie się męczy śpiewając np. „Jeden chleb…”. Na szczęście dzisiaj byłem na mszy na Mieszka I, więc pieśni były, może poza jedną, śpiewalne dla mnie, ale u mnie w Kłodawie niektóre pieśni strasznie mi przeszkadzają. Z kolei uwielbiam repertuar na niedzielnych mszach w Poznaniu na Winogradach. Co prawda tamtejsza schola jest dość wybitna i ma niekonwencjonalny repertuar, ale zarazem są to pieśni które po prostu jest w stanie śpiewać swoim naturalnym męskim głosem. Podobnie bardzo lubię wszelkie hymny z „Ciebie Boga wysławiamy” na czele.
Swoją drogą świetną sprawą pod tym względem były też roraty u Dominikanów w Poznaniu, z gregoriańskimi łacińskimi śpiewami „Rorate cæli desuper”. Łacina jest ciekawym językiem do śpiewania, ze względu na swój specyficzny, melodyjny sposób akcentowania (tj. głoskę akcentowaną wymawia się wyżej), nadający wszelkim pieśniom swoistego uroku.