Busz po polsku

Tekst napisałem jakiś czas temu, ale przeleżał ponad rok zapomniany na kartach brudnopisu. Jego realia to początek stycznia 2010 i ja, powracający do Poznania z książką w ręku.

Jadąc pociągiem czytam Kapuścińskiego. „Busz po polsku”. Zadziwiające losy tych opisywanych przezeń postaci. A zarazem książka jakby za Koheletem wołała, że wszystko to marność nad marnościami i pogoń za wiatrem.


OkładkaDokąd jadę? Tym razem na Poznań. Takie już moje losy. Z Poznainia, na Poznań, z Poznania, na Poznań, z…

Za oknem napis na peronie. „Górki Noteckie”. Poza tym śnieg, tory, droga we śniegu, noc.
W książce znów reportarz. Z tych reportarzy wyłania się zastanawiający obraz świata. Jedni chcą w życiu coś zdziałać. Per aspera ad astra. I udaje im się. Znajdują swoją szansę w życiu i chwytają ją, a wokół tłum gapiów obserwuje ich i widzi astra nula aspera. Właściwie ci w tłumie właśnie takiego astra nula aspera porządają. Rozdziera więc ich ból, że oni tego nie osiągnęli. Rozdziera ich ból, bo oni swoje szansy przegapili lub ich nie wykorzystali i są kimś innym niż być by chcieli.

Jadę do Poznania, za oknem dalej noc, bo cóż by miało być innego? Nawet lubię takie podróże, o ile tylko nie ma w pociągu tłumu i niewygody. W osobowych Krzyż-Poznań niewygoda niestety jest, ale dziś pojadę pospiesznym. A szczególnie je lubię, gdy jedzie się rano, bo rano piękniej się patrzy przez okno, mijając Wartę, pola i lasy.

Niedawno (niedawno?) jadąc do Wrocławia nawet wiersze o tym pisałem:

Z posmakiem kawy w ustach wyruszam w świat.
Nach Breslau.

Las wokół, mokry las.
I błotniste polne drogi za szkłem mijane.

Ile to potrwa? Zobaczymy…
Czemu się zaczęło? Nie wiem…

Co jeszcze mnie uderza w Kapuścińskim? Takich kilka postaw: Ci, którzy chcą coś robić, choćby z niczego, i im się to udaje, a nawet są w stanie wciągnąć w to innych, którzy by inaczej przeszli przez życie bez celu. Ale oto pracują dla jakiejś idei, całkiem za darmo, choć mogliby to rzucić.

Z drugiej strony Ci, w których jest pełno zapału, ale przychodzi chwila, gdy nie są w stanie nic zdziałać. Tłumów już porwać się nie udaje do wielkich dzieł i z konieczności trzeba poddać się rutynie i zacząć tak dnie do dni dodawać. Czy więc przegapili swoją szansę w życiu? A może źle ją wykorzystali? A może wykorzystując jedną szansę zbyt mocno, przegapili inne? Zastanawiam się nad tym…

Minęliśmy Wronki. W domu byłem tylko kilka dni. Poniedziałek wieczór przyjechałem, teraz, środa wieczór, jadę znów na Poznań. Krótko. Trochę za krótko. Ale dobrze uszczknąć choć tyle czasu. Wtorek w domu, coś tam tacie pomogłem, trochę czasu pomarnowałem, zleceń nie ruszyłem prawie wcale. Ale i tak człowieka prześladują, gdy czuje, że niedługo zaczną dzwonić, ile zrobił, żeby pokazał, jak mu idzie, czy zdąży, czy wszystko o.k., że w czwartek musi być gotowe. Ale i tak się cieszę z tych paru chwil spędzonych w domu.

Kapuścińskiego chwilowo odłożyłem do torby, ale przeczytałem jeszcze jeden reportaż. W gruncie rzeczy o tym, jak ludzie potrafią być okrutni. W sumie dlaczego? Coś się im w kimś nie podoba. Nie to, że ktoś jest zły, czy zdemoralizowany. Raczej to, że nie pasuje do przyjętego schematu, też jest człowiekiem, a nie tym, czym inni by go chcieli widzieć. Więc co? Lincz, atak, jakby trzeba było spalić czarownicę.

W reportażu było właśnie o dziewczynie, która została zlinczowana, jako ta szerząca zgorszenie. I czemu? Była piękna, mieszkała z rzeźbiarzem na plebanii i pozowała do rzeźby Maryi. Księdzu też się widać podobała. Czy była grzesznicą, a linczujący tłum był święty? Czy świętych figur nie wolno rzeźbić z modela, bo ludzie zgorszą się, że ktoś jest piękniejszy od nich? Czy to nieznajomość puryzmu grupy w którą rzucił nas los jest tak wielkim grzechem?

Przed odjazdem byłem jeszcze u babci. Zrobiła nam pierogi, żebym miał z bratem co jeść w Poznaniu. Posiedziałem tam jakiś czas, przyjechał też tata, bo miał mnie odwieźć na pociąg. Rozmawiali z dziadkiem o schizmie wschodniej, o Bizancjum, Arianach i Kościele Koptyjskim. Tak jakoś zeszło na to, że w Egipcie muzułmanie palą kościoły koptyjskie — chrześcijańskie. Czemu? Bo kapłani ośmielili się użyć określenia „Allah”. Czy to obraza dla Boga? Czy ktokolwiek ma Boga na wyłączność?

Zresztą dziwi mnie to o tyle, że „Allah” ma podobny źródłosłów jak hebrajskie „Elohim”, co oznacza tyle co „Bóg”. Może nabrało takiego wydźwięku, ale przynajmniej pierwotnie imieniem nie było. Nie wiem więc, czy jest powód, by traktować je podobnie jak hebrajski tetragram, Imię Boże, którego wymawiać nie wolno.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w obu przypadkach popełniona zbrodnia jest o wiele gorsza niż to (niby-)zgorszenie którego ktoś się dopuścił. Szczególnie, że czyniona ze złej woli, za coś, co jeśli zgorszeniem było, to z nieświadomości, czy przekombinowania.

To już Poznań. Zaraz ujrzę nieśmiertelne „Akumulatory”. O, już są! Kończę więc pisać i idę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felietony, wypracowania…. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Wymagane pola są oznaczone *